Firstlife. Pierwsze życie miało parę minusów, ale Genie Showalter udało się wykreować ciekawy świat oparty o wartości moralne. Chętnie sięgnęłam więc po drugi tom – Lifeblood. Krew życia. Wiedziałam mniej więcej, czego się spodziewać i miałam nadzieję, że autorka wykorzysta potencjał poprzedniej części, by dokonać rozbudowy i stworzyć dokładniejsze portrety psychologiczne. Nie miałam jednak zbyt wielkich oczekiwań. Jak książka wypadła na tle swojej poprzedniczki?
[jeśli nie czytałeś/aś pierwszego tomu, pomiń ten akapit]
Ten umarła i sprzymierzyła się z Trojką, zostawiając ukochanego Killiana po wrogiej sobie stronie. Miriada ma jednak wobec dziewczyny plany i, wykorzystując jej słabość do chłopaka, próbuje przeciągnąć ją na swoją stronę. Tymczasem trwa wojna, a żadnej z krain nie zależy na pokoju. Zwycięzca bierze wszystko. Kompromis nie wchodzi w grę. Czy dziewczynie uda się wprowadzić zmiany? Czy jeszcze kiedyś będzie mogła być z Killianem?
W Lifeblood. Krew życia poznajemy Trojkę i Miriadę – krainy, do których trafia się po śmierci – od innej strony niż w pierwszym tomie. Kiedy tam wysłuchiwaliśmy zapewnień konkretnych osób o tym, jak wygląda życie po śmierci i obietnic, w drugiej części całkowicie przenosimy się do tych krain i oglądamy je oczami głównej bohaterki. Miriadczycy nie posiadają wyrzutów sumienia, nie obowiązują ich żadne reguły i to dobra materialne obchodzą ich najbardziej. Trojkanie natomiast kreowani w Firstlife na sztywnych, ale dobrych, żyją w spokoju, harmonii (na tyle, na ile pozwala im wojna) i starają się podejmować dobre decyzje oraz pomagać potrzebującym.
W podziale na Trojkę i Miriadę dostrzec można chrześcijańskie Niebo i Piekło. Ten, która do swojej krainy trafia jako jedna z osób o największej mocy, zaczyna dostrzegać jednak, że nie każdy Trojkanin jest w stu procentach dobry i nie wszystkich Miriadczyków spowija całkowity mrok. Nic nie jest do końca białe albo czarne. Istnieje jedynie wiele odcieni szarości zbliżonych do jednej lub drugiej strony. Bardzo podobało mi się takie przedstawienie tych krain. Odbiega nieco od chrześcijańskiej wizji, gdzie każdy otrzymuje to, na co zasłużył, ale nadal jest mocno z nią związane.
Choć portrety psychologiczne obu społeczeństw autorka nakreśliła w sposób ciekawy i dokładny, minusem nadal pozostają relacje pomiędzy bohaterami. Są zbyt płaskie, pozbawione głębszych rozmów, a przez to mało wiarygodne. Sama akcja mknie przed siebie, nie pozwalając postaciom na rozwinięcie swoich myśli, czy pokazanie się chwilę dłużej. Cierpi też na tym sama fabuła, bo choć zazwyczaj lubię, kiedy wydarzenia rozgrywają się szybko, w tym przypadku tempo było zbyt wysokie. Można się pogubić, a niektóre istotne kwestie wymagające dłuższego wytłumaczenia, zostają pominięte.
Lifeblood. Krew życia poziomem dorównuje jednak pierwszemu tomowi. Z zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów i choć książka ma sporo minusów i niedociągnięć, miło spędziłam przy niej czas. Na szczególną uwagę zasługuje tu motyw dobra i zła, ukazany tutaj w nietypowy sposób. Dzięki niemu powieść skłania do refleksji i nie trafia na listę paranormalnych romansów, które poza uroczą historią nie przekazują o wiele więcej. Gena Showalter zmusza do zastanowienia się nad wspomnianymi już odcieniami szarości, nad życiowymi wyborami i tym, co czeka nas po śmierci. Po kolejny tom też z pewnością sięgnę.
W podziale na Trojkę i Miriadę dostrzec można chrześcijańskie Niebo i Piekło. Ten, która do swojej krainy trafia jako jedna z osób o największej mocy, zaczyna dostrzegać jednak, że nie każdy Trojkanin jest w stu procentach dobry i nie wszystkich Miriadczyków spowija całkowity mrok. Nic nie jest do końca białe albo czarne. Istnieje jedynie wiele odcieni szarości zbliżonych do jednej lub drugiej strony. Bardzo podobało mi się takie przedstawienie tych krain. Odbiega nieco od chrześcijańskiej wizji, gdzie każdy otrzymuje to, na co zasłużył, ale nadal jest mocno z nią związane.
Choć portrety psychologiczne obu społeczeństw autorka nakreśliła w sposób ciekawy i dokładny, minusem nadal pozostają relacje pomiędzy bohaterami. Są zbyt płaskie, pozbawione głębszych rozmów, a przez to mało wiarygodne. Sama akcja mknie przed siebie, nie pozwalając postaciom na rozwinięcie swoich myśli, czy pokazanie się chwilę dłużej. Cierpi też na tym sama fabuła, bo choć zazwyczaj lubię, kiedy wydarzenia rozgrywają się szybko, w tym przypadku tempo było zbyt wysokie. Można się pogubić, a niektóre istotne kwestie wymagające dłuższego wytłumaczenia, zostają pominięte.
Lifeblood. Krew życia poziomem dorównuje jednak pierwszemu tomowi. Z zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów i choć książka ma sporo minusów i niedociągnięć, miło spędziłam przy niej czas. Na szczególną uwagę zasługuje tu motyw dobra i zła, ukazany tutaj w nietypowy sposób. Dzięki niemu powieść skłania do refleksji i nie trafia na listę paranormalnych romansów, które poza uroczą historią nie przekazują o wiele więcej. Gena Showalter zmusza do zastanowienia się nad wspomnianymi już odcieniami szarości, nad życiowymi wyborami i tym, co czeka nas po śmierci. Po kolejny tom też z pewnością sięgnę.
Tytuł: Lifeblood. Krew życia
Tytuł oryginału: Lifeblood
Autor: Gena Showalter
Wydawnictwo: HarperCollins
Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu HarperCollins
Nie znam autorki ani jej twórczości, ale fabuła brzmi niecodziennie i intrygująco :D
OdpowiedzUsuń